top of page
Jerzy Jeleńkowski
ZAGŁADA PARAFII KĄTY  ©
 

ПЕЧАТАЕТСЯ С РАЗРЕШЕНИЯ АВТОРА

PARAFIA KĄTY

 

Z początkiem 1943 roku terytorialny zasięg parafii Kąty dekanatu krzemienieckiego odpowiadał danym podanym w monografii Świątynie Wołynia Leona Popka (Lublin 1997, s.114). Do parafii należały miejscowości znajdujące się w trzech gminach. Z powiatu zdołbunowskiego gminy Buderaż były to: Hurby, Zielony Dąb, Majdan, Huta Majdańska, Kamienna Góra. Z powiatu krzemienieckiego gminy Uhrosk były to: Antonowce, Huta Antonowiecka, Duża i Mała Iłowica, Mosty i z gminy Szumsk: Kąty, Stara Huta, Iserna, Przemorówka, Marynki, Pikulskie Hucisko i Hucisko Hordelskie. Do tego dochodziło jeszcze kilka chutorów. Kilka wsi np. Stara Huta, Hurby, Kamienna Góra, Huta Majdańska, Mosty zamieszkiwała wyłącznie ludność polska. Liczba wiernych wyznania katolickiego w parafii Kąty wynosiła 4410. Dla nich to i przy ich wysiłku rozpoczęto w 1925 r. i zakończono dwa lata później budowę jednonawowego kościoła w największej wsi Kąty. Ludność ukraińska w tej wsi stanowiła około 20%. Od jesieni 1942 r., działalność konnej bojówki „Kruka” (Iwan Kłymyszyn) OUN-B (B - frakcja Stefana Bandery) spowodowała, że liczba parafian zaczęła się szybko zmniejszać.

 

NADCIĄGAJĄCA BURZA

 

Zbiegli z krzemienieckiej policji ukraińscy schutzmani założyli w dniu 22 marca 1943 roku w lesie antonowieckim obóz OUN-M (M - frakcja Andreja Melnyka) i nawiązali współpracę z bojówką banderowską „Kruka”. Komendantem melnykowców został „Chrin” (Mykoła Niedzwieckij). Już 4. i 6. kwietnia obie bojówki napadły na należące do Liceum Krzemienieckiego Zakłady Przemysłu Drzewnego w Smydze. Kilka dni później w zasadzce na szosie pomiędzy Krzemieńcem i Dubnem zabito krzemieniecko-łuckiego archimandrytę,  zwolennika prawosławia moskiewskiego, Ołeksego Hromadzkiego oraz dokonano wielu napadów na pojedyncze osoby obu narodowości. Ukraińców zabijano „dla postrachu”, by nie pomagali Polakom.

Obóz Kruka przeniesiono wkrótce bliżej obozu „Chrina” założonego obok Kamiennej Góry. Mieszkańcy tej wsi, świadomi zagrożenia, przenieśli się wraz z dobytkiem do Dubna, gdzie zajęli domy pożydowskie. To, że zagrożenie było realne nacjonaliści ukraińscy pokazali już wcześniej mordując, w pierwszej dekadzie kwietna, polskich mieszkańców wsi Zabara. Ten szokujący mord tuż za granicą parafii Kąty spowodował, że do miast; Dubna i Mizocza uciekali Polacy z bliżej położonych od obozów rizunów wsi: Iłowicy Wielkiej, Huciska Garncarskiego i Huciska Piasecznego.

ZAGŁADA

 

Największe nasilenie mordów nastąpiło w Wielkim Tygodniu 1943 r. Mieszkańcy, którzy z różnych powodów powracali w tym czasie do swych siedlisk - ginęli. Dobytek ofiar  i uciekinierów wykorzystywano do rozbudowy obozów nacjonalistów i rozdzielano między rizunów.

Już przed Wielkanocą, która w tym roku przypadała na dzień św. Marka (25 kwietnia), Polacy na noc chronili się poza domostwami,

a niektórzy na stałe w kościele, na plebani i w przylegającym do niej budynku Kasy Stefczyka.  

Feliks Jasiński, jeden z organizatorów samoobrony, w Kronice parafii Kąty ocenia liczbę Polaków objętych samoobroną na ok. 2000.

Wiele rodzin, w tym nasza, pozostawały poza  strefą samoobrony w Kątach, ukrywając się w okolicznych lasach, wyrobiskach skalnych

i jarach. Staruszkowie i matki z niemowlętami pozostawali często w domach. Moi Rodzice z siedmiorgiem dzieci nocowali kilkadziesiąt, - kilkaset metrów od domu w początkowo jeszcze prawie w bezlistnych zagajnikach. Najstarszy brat Jan z ciężarną żoną zbiegł do Mizocza, a najmłodszy jednoroczny Antoś tułał się razem z nami.

W tym czasie Ojciec bywał w Ruskiej Hucie i mimowolnie uczestniczył w urządzanych tam „mitingach”. Prelegenci instruowali, jak zorganizować „Kuszczowyj Widdił” (oddział pospolitego ruszenia), co należy robić z Lachami, dawano tego przykłady. Ojciec po powrocie cytował słowa usłyszanych tam instrukcji, wierszy i pieśni, które nas przerażały. Wymieniał pseudonimy agitatorów: „Kruka”, „Chrina”, „Rubana” (Mykoła Łebed’), „Kłyma Sawury” (Dmytro Klijaczkiwśkij), „Eneja” (Petro Olijnyk) i innych „bohaterów”. A, że za takich nadal się ich uważa, można się przekonać i obejrzeć ich „dzieła” w Muzeum Krajoznawczym w Krzemieńcu (I-sze piętro). W Ruskiej Hucie mieszkało jednak wielu Ukraińców należących do ewangelicznej wspólnoty sztundystów. Byli oni odporni na zbrodniczą, nacjonalistyczną  ideologię i to oni uprzedzali Ojca o zagrożeniach. Dzięki nim, przebywając do około połowy lipca poza domem, przetrwaliśmy.

W Kątach było kilka rodzin ukraińskich zaangażowanych w ruch nacjonalistyczny. Najaktywniejsza była rodzina Kiryczuków. Kilka lat temu, w rozmowie ze mną i z moimi krewnymi, ponad 90-letni wówczas Anton Kiryczuk, gdy uświadomiono mu, że jesteśmy Polakami, zaczął od gwałtownych protestów, że on nie zabijał Polaków. Być może był to jedyny sprawiedliwy wśród nich. Innych osób, bo pamiętam nazwiska niektórych rizunów w Kątach i nie tylko tam, wymieniać nie będę.

W powiecie krzemienieckim w kwietniu i maju 1943 r. trwał rozdźwięk między Niemcami i Ukraińcami nie tylko z racji dezercji schutzmanów, na wiadomość o klęsce stalingradzkiej. „Kruk” wsławił się napadem na Bereżce, zabójstwem kilku Niemców,

w tym 3-ch „landwirtów” (gospodarzy) i napadem na koszary w Białokrynicy (nieudanym). Niemcy odwzajemnili się spaleniem części wsi Stożek bronionej przez połączone siły nacjonalistów. Ponowne porozumienie Niemców z OUN UPA nastąpiło pod koniec września 1943 roku, gdy ci ostatni wzrośli w siłę.

Bojówkarze z „Kuszczowych Widdiłów” (kuszczownyki) systematycznie oczyszczali z Polaków teren wokół Kątów i Hurbów.

Miało to ułatwić im przemieszczanie się podwodami na zbrodnicze „akcje” i zabór polskiego „majna” (dobytku). Wiedzieli, że we wsiach mogli napotkać nieoczekiwany opór. Dodatkowym utrudnieniem w przeprowadzaniu „akcji” była stacjonująca wówczas w odległości

ok. 5 – 6 km na północ od Kątów, w lesie obok kolonii Balarnia, partyzantka sowiecka majora Behmy otrzymująca zrzuty z „Wielkiej Ziemi” (ZSSR). Poza tym w pobliżu Balarni były Hurby, ze swoimi tradycjami „Strzeleckimi”, o których uzbrojeniu w maju upowcy wiedzieli niewiele. W większej odległości od Kątów, w kierunku południowym, było jeszcze miasteczko Szumsk z oddziałem niemieckiej żandarmerii.

Striłci i kruszczownyki, przemieszczali się na podwodach drogami, na których nie trzeba było pokonywać stromych podjazdów.

Na kierunku zachód-wschód mogli więc objeżdżać Kąty dłuższą drogą od strony południowej albo krótszą od strony północnej. Krótsza, piaszczysta droga prowadziła z Ruskiej Huty do pozornie już opuszczonej Starej Huty i przebiegała obok naszego domu. Z dala już było słychać turkot, a potem chrzęst i pisk kół toczących się po piasku. Słysząc te dźwięki należało czym prędzej wtopić się w polne lub leśne otoczenie. Gdy wozy przejeżdżały pod wieczór, w kilka godzin później niebo rozjaśniała bliższa lub dalsza łuna. Wówczas zgadywaliśmy, która z miejscowości została napadnięta.

Napad na Kąty w dniu 3 maja 1943 r. przy zapadającej nocy, wg wspomnianych źródeł, poprzedziło pewne wydarzenie. Otóż w dniu

29 kwietnia kilku nacjonalistów, omijając od południowej strony Kąty, osaczyło Polaków przy wiosennych pracach polowych. Spędzono ich do znajdujących się w pobliżu zabudowań gospodarskich, powiązano wraz z ich dziećmi w „snopki”, wrzucono do jednego z domów i podpalono. Ponieważ działo się to dość blisko Szumska, po kilku godzinach na miejsce zbrodni przybyli Niemcy. Ustalono, że wśród oprawców byli Ukraińcy bracia Mińkowscy z Kątów. Niemcy spalili zabudowania Mińkowskich, a polskiej samoobronie dali jeden karabin mauser i 80 sztuk naboi. Maksym Skopupśkij, który jeszcze jako melnykowiec uczestniczył w napadzie na Kąty, a później był jednym z kureniowych (kureń - odpowiednik kompanii) w sztabie UPA „Wołyń Piwdeń” w Antonowcach, w swoich wspomnieniach Туди де бій за волю (str. 87) napisał: „Поляком не треба було починати війни з нами”, a także „Поляки без потреби зв’язалися з ниімцями”.

Ukraińcy mieli dobry wgląd w to, jak Polacy przygotowują się do obrony w Kątach. Bój rozpoczął się o godzinie 22 i przez cały czas napadu nikt ze znajdujących się w strefie bronionej nie zginął. Około godziny 3.30 nad ranem, już 4 maja, ustał nagle atak połączonych sił nacjonalistycznych (180 striłciw z kremeńszczyny i dubieńszczyny). F. Jasiński w Kronice parafii Kąty przypisuje to wydarzenie brakowi wiary napastników w pokonanie samoobrony.

Według wspomnień Z. Kozaka (list pisany do mojego stryjecznego brata, ś.p. Kazimierza Jeleńkowskiego), do września 1939 r. nauczyciela w Antonowcach i współorganizatora samoobrony w Kątach), przyczyna nagłego ustania napadu była inna. Ukraińcy dostrzegli rakiety wystrzelone zza lasu od strony Balarni i Hurbów. Sądzili, że to partyzantka sowiecka idzie na pomoc Kątom i wycofali się.

W swoich wspomnieniach („Panorama Kresowa” 1997, nr 7/15), nie znając wówczas wspomnień Z. Kozaka, przedstawiłem to, co zapamiętałem z tego wydarzenia, bo byłem jego naocznym świadkiem. Racę, którą tak dobrze pamiętam, wystrzelono z opuszczonych zabudowań Jastrzębskich na chutorze Stawczyny na wzgórzu zwanym Górą Borsuczą. Jak się okazało, w tę straszną noc przebywało tam kilku partyzantów Behmy. Pamiętam, jak jeden z nich (wspomniany wcześniej Sasza, pomagający nam krótko w gospodarstwie w 1940 r.) wystrzelił racę, co wśród nas wzbudziło strach i niedowierzanie, co do okazywanej nam przez „ruskich” sympatii. Kozak pisze, że partyzanci sowieccy szyli na pomoc Kątom. Dziś, wspominając ową racę, a mogło być ich więcej wystrzelonych z innych miejsc sądzę,

że była to raczej próba odstraszenia Ukraińców. Banda atakująca Kąty odeszła nie w stronę obozu, tylko, jak napisał Jasiński,

w przeciwnym kierunku niż do Antonowiec, w stronę wsi Iserna.

Kilka lat temu, będąc w Iłowicy Małej, nieżyjąca już i traktująca mnie jak kogoś bliskiego z rodziny Sonia Hrycan opisywała mi ze szczegółami powrót banderowców z akcji na Kąty. Wracali dopiero przed południem, a więc rzeczywiście drogą okrężną. Nie śpiewali,

jak zwykle to bywało w takich sytuacjach. Na podwodach leżeli ranni i zabici.

            Skorupśkij pisze: „Починаючи з нашої акції на Кути день-у-день як тільки заходило сонце небо купалося в заграві пожеж.

Це палали польські села”. Ukraińcy palili częściowo już opuszczone domostwa, mordowali wszystkich, także tych, „którzy nigdy nikomu nic złego nie uczynili”. Wg Skorupśkiego melnykowcy „...siedzieli przy ogniskach i wspominali krzywdy wyrządzane im przez Polaków”.

I dalej: „Do obozu OUN-M co chwila przybywali gońcy piesi i na koniach, przyjeżdżały furmanki. Napływały informacje, co i gdzie zrobili Niemcy, gdzie Polacy wydali kogoś Niemcom”. „Kuszczowe Widdiły” zbierały informacje, kiedy i jak najwięcej Polaków można osaczyć

w upatrzonej do zagłady wsi. Tak wyglądało rozwiązywanie przez nich „problemu polskiego” nie tylko w Kątach.

            Wieś Hurby unicestwiono 4-go czerwca wieczorem urządzając ogromną rzeź Polaków przez kuszczownykiw (wspomnienia Ireny Gajowniczek, „Godność i Pamięć”, nr 2/2008). Napady nocą wybierano nie tylko po to, aby spotęgować grozę i ukryć swoje twarze, ale

o tej porze ludzie, cierpiący od niewygód ukrywania się, potrzebowali wody, ciepłego posiłku, chleba, snu. Dniem napadali wtedy, gdy byli pewni, że nikt nie wymknie się z „kotła”. Każda przechodząca czota (drużyna),  nawet dwu-, trzech nacjonalistów mogło przystąpić do mordu. Strzelano do nas w dzień, a nocą w pobliżu naszych leśnych kryjówek słychać było niekiedy trzask łamanych gałęzi. Raz, zjawiający się nocą wędrowiec był Ukraińcem, który przyszedł ostrzec nas przed napadem, dwa razy byli to zabłąkani młodzi Żydzi.

            Po upadku samoobrony w Kątach, ocalałym udało się przedostać do Krzemieńca. Parafianie, którzy pozostali trwali jeszcze do początku żniw. Zachęcanym przez Ukraińców do zbiórki zbóż Lachom obiecywano darować życie, ogłaszano „ugody”. Po wykonaniu pracy, „ugoda” kończyła się rzezią. W ten sposób Majdan (w powiecie zdołbunowskim), szczycący się dzisiaj zasługami dla UPA, unicestwił mieszkańców Huty Majdańskiej. W dniu 3 lipca mieszkańców Zielonego Dębu banderowcy, udający partyzantów sowieckich gen. Sidora Kołpaka, wyciągnęli Polaków z ukryć, a po „mitingu” wpędzili siekierami do stodoły i spalili. Tak zginęła prawie cała rodzina mojej Matki,

46 osób!

            W dniu 6 lipca 1943 r. nacjonaliści przeorganizowali się. W Antonowcach, dziesięciokrotnie liczniejsze oddziały melnykowców zostały rozbrojone i siłowo włączone do banderowców (Туди де бій за волю, s. 122). Tak powstała tzw. antonowiecka republika banderowska. Nie mogło to już bardziej zaszkodzić Polakom, z których tylko nieliczni pozostali jeszcze przy życiu. L. Popek we wspomnianej pracy Świątynie Wołynia podaje przybliżoną liczbę ofiar ludobójstwa w parafii Kąty: 672 osoby. Liczba ta jest znacznie zaniżona.

            Kościół w Kątach, jako dom modlitwy, zakończył swoją działalność w dniu 4 maja 1943 roku. Ostatnia, spektakularna zagłada parafian nastąpiła w Zielonym Dębie dwa miesiące później, w dniu 3 lipca. Wierni ginęli jeszcze 19 sierpnia w lesie pod Teremnem szukając schronienia w obozie partyzantów Behmy (Туди де бій за волю s. 139). Potem była tułaczka. Ci co przetrwali lub powracali ginęli jeszcze na początku 1944 roku i później. 

1   2   3

1   2   3

bottom of page